header-photo

Z optonem przez świat


Całe popołudnie spędziłem w księgarni. Nie było w niej książek. Nie drukowano ich już od pół wieku bez mała. A tak się na nie cieszyłem, po mikrofilmach, z których składała się biblioteka „Prometeusza”. Nic z tego. Nie można już było szperać po półkach, ważyć w ręce tomów, czuć ich ciężaru, zapowiadającego rozmiar lektury. Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot–sprzedawca. Publiczność wolała lektany — czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację. Tylko naukowe publikacje o bardzo małym zasięgu drukowano jeszcze na plastyku imitującym papier. Tak że wszystkie moje zakupy mieściły się w jednej kieszeni, choć było tego prawie trzysta tytułów. Garść krystalicznego zboża — tak wyglądały książki. [...] W księgarni znajdowały się zasadniczo tylko pojedyncze „egzemplarze” książek, a kiedy ktoś ich potrzebował, utrwalało się treść pożądanego dzieła w kryształku.
Oryginały — krystomatryce — były niewidzialne, mieściły się za emaliowanymi bladym błękitem stalowymi płytami. Tak więc książkę niejako drukowało się za każdym razem, kiedy ktoś jej potrzebował. Sprawa nakładów, ich wysokości, wyczerpywania przestała istnieć. Było to naprawdę wielkie osiągnięcie, a jednak żal mi było książek.


Stanisław Lem, Powrót z Gwiazd, 1960


Swojego optona nabyłem ponad rok temu i z zadowoleniem stwierdzam, że był to zakup trafiony. Moim wybrańcem został Sony PRS-650. Nie będę się zbytnio nad tym czytnikiem nim rozwodził - zainteresowani bez trudu znajdą liczne recenzje w sieci. W zasadzie do wyboru tego modelu skłoniły mnie dwie rzeczy: pionierski wówczas ekran dotykowy na podczerwień oraz PRS Plus, który fenomenalnie naprawia wady firmowego oprogramowania i znacznie rozszerza funkcjonalność urządzenia.

Przy różnych okazjach spotkałem się z opiniami, że to już nie to samo, bo kartki nie szeleszczą, a strony nie pachną farbą czy kurzem. Cóż, każdemu jego fetysz. Niektórzy próbują argumentować, że papierową książką mogą bezstresowo rzucić o ścianę i zachowa swą funkcjonalność albo podkreślają jej niezależność od źródła elektryczności - rozumiem, że udowadniają również wyższość liczydła rzucając komputerem i programowo nie korzystają z pralki, bo w przypadku braku prądu stanie się bezużyteczna.

Na szczęście nie mam takich rozterek, a czytnik widzę jako przedłużenie funkcjonalności książek. Ciekawa literatura wciąga niezależnie od tego czy nośnikiem treści jest papier czy e-atramentowy ekran. Już po krótkim obcowaniu gadżetem przestałem zwracać uwagę na to czy strony przerzucam ruchem dłoni symulującym przewracanie kartek, czy za pomocą przycisku. Pełna imersja. Jakość e-papieru nie ustępuje książce drukowanej, a wzrok nie męczy się od wpatrywania w kolorową lampę, jak ma to miejsce przy czytaniu z tabletu czy komórki. Co faktycznie może drażnić w czasie czytania, to "błyskanie" negatywu strony przy przewracaniu kartek, ale podobno w nowszych optonach odświeżanie stron przebiega znacznie łagodniej.

Co ciekawe opton wyzwolił mnie z okowów bibliotecznej ascezy, czyli brukania białych stron żarówiastym tuszem i zapełniania marginesów atramentowymi notatkami. Na czytniku bez oporu "zaginam rogi", podkreślam wybrane fragmenty czy notuję "na marginesie", wiedząc że w najgorszym razie nie zniszczę książki, a tylko obsadzę garść elektronów w wyjątkowo niepożądanych stanach.

Chciałbym podkreślić, że w żaden sposób nie stałem się wrogiem papierowych publikacji. Wręcz przeciwnie, z przyjemnością spoglądam na półki uginające się się pod ciężarem literatury. Problem zaczyna się jednak, gdy miejsca w biblioteczce zabraknie - czytnik bez problemu pomieści zawartość małej księgarni. W naturalny sposób rozwiązuje to problem, co zabrać w podróż. Skoro cały księgozbiór może podróżować ze mną, nie mam rozterek jaki przewodnik zabrać ze sobą i czy lepiej zapakować coś z beletrystyki, czy może jakąś publikację naukową.

Oczywiście zakup czytnika to spory wydatek - na szczęście sporo dobrej literatury znajdziemy w internecie za darmo. Strony takie jak Baen Ebooks, Feedbooks, Project Gutenberg czy ReadPrint przechowują multum klasycznych (i nie tylko) tytułów, na przeczytanie których życia może nie starczyć. Także autorzy tacy jak Peter Watts czy Cory Doctorow udostępniają swoje teksty w sieci. Tutaj znajduje się obszerna lista darmowych tytułów z gatunku fantastyki.

Jeżeli ktoś szuka pozycji w języku polskim, też nie powinien czuć się pokrzywdzony - na Bookini znajduje się pokaźny zbiór klasyków polskich i przetłumaczonych na polski. Co lepsze, przez rok na polskim rynku ebooków zmieniło się sporo - sklepy takie, jak Nexto czy Virtualo zrezygnowały z DRM (w czym wyprzedziły wielu zachodnich dystrybutorów - BRAWO!!!), wrzuciły wszystkie formaty do jednego worka i codziennie wystawiają jakąś pozycję za śmiesznie niską cenę. Warto korzystać z wyszukiwarki Świata Czytników, by być na bieżąco z promocjami wszystkich sklepów.

Pozostaje tylko zaopatrzyć się się w przyjazną aplikację do katalogowania i konwertowania księgozbioru (Calibre) i CZYTAĆ!

Czytnik to doskonałe narzędzie, jednak nie pozbawione wad - brak koloru i grzęźnięcie w pdfach. W dodatku podgryzane jest z dwóch stron. Bibliofile-tradycjonaliści dzielnie wojują z samą ideą elektronicznego czytania; entuzjaści tabletów raczej przedkładają interaktywne apki nad literaturę. Trudno powiedzieć czy sprawdzi się Lemowska przepowiednia i papier zostanie wyparty przez czytniki - czas pokaże.
Póki co opton towarzyszy mi w wyprawach małych i dużych.

0 komentarze: