header-photo

Ghoulash z dyni

 

W Polsce Dzień Wszystkich Świętych kojarzony jest przede wszystkim ze zniczami, rodzinnymi wyprawami na cmentarze i powszechną atmosferą zadumy. Życzliwi dorzucą pewnie jeszcze jesienną pluchę, zimno i wszechobecną szarugę. Niemal w tym samym czasie, gdy Polacy pochylają się nad grobami bliskich, na ulice anglojęzycznych miast wylegają kolorowe tłumy zjaw, krwiopijców i wilkołaków, by żądać należnych im ofiar i wieszczyć nieszczęścia. Potępieńczym korowodom przewodzi upiornie wyszczerzona dynia, rozświetlająca mroki nocy piekielną poświatą. Jakże różne postawy przyjmuje człowiek wobec śmierci - z jednej strony chrześcijańskie Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, z drugiej sięgające korzeniami do czasów pogaństwa Halloween i El Día de los Muertos.



Nasi przodkowie uważali jesień za bardzo niepewny czas. W co raz krótszych dniach i co raz dłuższych nocach dopatrywali się zakusów podziemnego świata na naszą ziemską niwę. Granica między tym co materialna, a tym co widmowe ulegała stopniowemu zatarciu - kto wie co złego mogło powrócić z zaświatów? Nawet współczesny człowiek, wsparty nowoczesną technologia z oświetleniem elektrycznym na czele, czuje się nieswojo w obliczu szybko nadciągających zmierzchów i wilgotnych nocy. W niepewnych czasach ludzkość sięgała po różne sposoby, żeby okpić lub przebłagać tajemne siły zaświatów. Echa celtyckich Samhain, brytyjskich Calan Gaeaf, romańskich Parentaliów, azteckich świąt ku czci bogini Mictecacihuatl czy swojskich Dziadów gnieżdżą się w ludzkiej duszy po dziś dzień, paczkując w kolejne listki złotej gałęzi.

Jako że spośród pradawnych zwyczajów najbliższy jest mi zwyczaj żertwy, na Wigilię Wszystkich Świętych sporządziłem upiorną strawę dla ciała i ducha, czyli ghoulash. Za bazę dla wieczornej uczty posłużyło mi węgierskie leczo. Jest jak najbardziej wskazane, by na podkład wykorzystać słoninkę lub inne nieżywe mięsiwo, węgierska kuchnia ma niebywałą zdolność wskrzeszania nawet ciut nadgniłych truposzy. Ale ponieważ moja wampirzyca miąs nie jada, w moim przypadku ghoulash był wegetariański. Według kanonicznej receptury w skład leczo wchodzą cebula, pomidory i papryka w stosunku wagowym 1:1:1,5 (z papryki trzeba wyrwać serca) i tej reguły starałem się trzymać, reszta to czysta magia i czarostwo.
Do kotła na katusze w gorącej oliwie powędrowała wpierw poszlachtowana cebula, a wkrótce dołączyły do niej poćwiartowane pomidory i papryka. W ślad za nimi trafiły ziemniaki w kostkach (to twarde skurczybyki, jeśli wolisz je na miękko, najpierw podgotuj je w ukropie), cukinie w plastrach i odpadki dyni pozostałe po rzezaniu lampionu. Dla piekielnej ostrości do mikstury dodałem pół tubki pasty paprykowej i hojnie obsypałem papryką w proszku. Po czym zamieszałem trzy razy, splunąłem przez ramię i zostawiłem pod przykryciem na małym ogniu, by eliksir dojrzał. Duchy były wniebowzięte. p

PS. Wspomnę jeszcze o kulinarnych wygrzebańcach - na dnie lodówki przechowuję norweski ser i kawałek oscypka. Oba leżą tam od mojego powrotu z Oslo, czyli będzie już prawie pięć miesięcy. Podczas gdy w rodzimego górala wdaje się już stężenie pośmiertne, wiking nadal trzyma się dzielnie i smakuje wybornie.